Rodzinny wypad
Poniedziałek, 2 maja 2011
· Komentarze(3)
Kategoria conajmniej 3 osoby, Powyżej 20 km, Z fotkami
W międzyświęcie
Międzyświęcie bo jak sama nazwa wskazuje jest miedzy świętami ;))
Pojechaliśmy sobie z rana na rower do Rept Śląskich. Po drodze młody zgubił licznik, ale mama go znalazła. I pojechaliśmy do Tarnowskich Gór przez jakieś pola. Tam wyprzedzając rodzinkę zatrzymałem się na jakimś skrzyżowaniu, gdzie zagadał do mnie rolnik, pytając czy jeździłem kiedyś traktorem, czy jestem ze wsi, czy chciałbym wydoić krowę itp. No ale w końcu poszedł, więc leżałem jeszcze na skrzyżowaniu i dopiero po około 20 minutach spotkałem resztę. Okazało się, że tez mieli postój. No i jedziemy dalej, gdzie znowu ich wyprzedzam, odwracam się, patrzę, nie ma ich, więc się cofam i jedziemy razem. I znowu jadę na przód, ich nie ma, cofam się itd. Na rynku idziemy do CONIECO zjeść obiad. Potem na lody i przez DSD do domu. Mniej więcej przez większość drogi jechałem sam, przed resztą oddalony o ok. 500-1000 m. Wracając do domu, proponujemy dziadkowi (i gdzie ten blog?) żeby jechał z nami. Więc przebiera się i jedzie z nami, bez mamy dookoła Helenki. Widać, że się rozkręcił, bo jedzie wszelkimi możliwymi objazdami, byle jak najwięcej pojeździć. I dobrze, tak ma być ;-) Ale niestety średnia całego wyjazdu nie jest dla mnie zadowalająca :(
Kilka zdjęć...
P.S: Troche zły na brata, bo mi licznik zresteował ;/
Międzyświęcie bo jak sama nazwa wskazuje jest miedzy świętami ;))
Pojechaliśmy sobie z rana na rower do Rept Śląskich. Po drodze młody zgubił licznik, ale mama go znalazła. I pojechaliśmy do Tarnowskich Gór przez jakieś pola. Tam wyprzedzając rodzinkę zatrzymałem się na jakimś skrzyżowaniu, gdzie zagadał do mnie rolnik, pytając czy jeździłem kiedyś traktorem, czy jestem ze wsi, czy chciałbym wydoić krowę itp. No ale w końcu poszedł, więc leżałem jeszcze na skrzyżowaniu i dopiero po około 20 minutach spotkałem resztę. Okazało się, że tez mieli postój. No i jedziemy dalej, gdzie znowu ich wyprzedzam, odwracam się, patrzę, nie ma ich, więc się cofam i jedziemy razem. I znowu jadę na przód, ich nie ma, cofam się itd. Na rynku idziemy do CONIECO zjeść obiad. Potem na lody i przez DSD do domu. Mniej więcej przez większość drogi jechałem sam, przed resztą oddalony o ok. 500-1000 m. Wracając do domu, proponujemy dziadkowi (i gdzie ten blog?) żeby jechał z nami. Więc przebiera się i jedzie z nami, bez mamy dookoła Helenki. Widać, że się rozkręcił, bo jedzie wszelkimi możliwymi objazdami, byle jak najwięcej pojeździć. I dobrze, tak ma być ;-) Ale niestety średnia całego wyjazdu nie jest dla mnie zadowalająca :(
Kilka zdjęć...
Ten wiatr we włosach... :)© korsorocker
P.S: Troche zły na brata, bo mi licznik zresteował ;/