Masa Krytyczna
Sobota, 30 kwietnia 2011
· Komentarze(13)
Kategoria conajmniej 3 osoby, Powyżej 20 km, Z fotkami
SETKA! no prawie..
Dziś po kilkugodzinnej próbe obudzenia mnie zjadam śniadanie i jadę z tatą na Zagłębiowską Mase Krytyczną. Jedziemy przez Rokitnicę lasem do Miechowic, kilka zdjęć nad stawem i jedziemy dalej. Do Bytomia gdzie zatrzymujemy się w sklepie RB Rowerek w celu zakupu bloków do SPD, niestety nie ma :-( ale jedziemy dalej, m.in. przez Żabie Doły. W pewnym momencie przekraczamy granicę (czyt. Brynicę). Nie mamy ani paszportów ani legitymacji...Jesteśmy w Sosnowcu. Dokładniej w Milowicach. Jedziemy na cmentarz do moich ś.p. pradziadków, kupujemy znicz pożyczamy zapałki i idziemy na grób. Po drodze rower mi spadł i zdarłem sobie nogę :D Po wizycie na cmentarzu jedziemy w kierunku centrum, po drodze rozglądam się po obczyźnie. Przechodzą mnie jakieś dreszcze. Ale później schodzimy do przejścia podziemnego i przechodzimy do miejsca startu. Odbieramy kamizelki i idziemy zjeść pizze. Wzięliśmy dwie: Hawajską i z szynką, bekonem, kurczakiem i salami. W międzyczasie zaczepia mnie jeden z uczestników z ojcem. Pytają o mapniki, sklepy rowerowe w Sosnowcu itd. ale ratuję się wymówką, że jestem z Zabrza. Po czym zaczyna się rozmowa na temat dojazdu, kondycji, zdrowia, czasu i w końcu odchodzą. Ulżyło mi bo irytowało mnie to. Tata wraca mówi mi co zamówił i czekamy. Dostajemy sos i rozmawiamy o skeczu Ani Mru Mru-Chińska restauracja.
Trochę śmiechu, trochę powagi mamy nasze pizze. Zaczynamy od tej "konkretnej"
Ogólnie bardzo dobra, ale syta. Następnie moment prawdy i pizza hawajska z serem, mięsem i ananasem. Okazuje się że bardzo dobra i taka "lekka". najedzeni krązymy po podziemnym przejściu. W końcu wychodzimy na zewnątrz zmierzamy na start i...tata znowu ma "kapcia"... ech.. ale ja łapie za aparat, on zmienia dętke i jest OK. Jedziemy na start i na samym początku trasy dostaje szału ze względu na tłok oraz tempo. Na szczęście po pewnym czasie robi się przyjemnie. Kierowcy trąbią i wrzeszczą jakby ich te 5 minut zbawiło. Jeden z nich otwiera oczy i uusta ze zdziwienia i nie rusza się :D. Ale jedziemy dalej, trochę pada ale przez można się ochłodzic troszkę. A wrażenie oglądanie 1300 osób ubranych w żółte kamizelki na rowerach jest szokujące :)Na przejściu dla pieszych komentarz pewnej kobiety, którą serdecznie pozdrawiam: "Jakas banda wariatów!!!" hehe..A później dojeżdżamy do mety gdzie losowanie rowerów. Pada strasznie więc jedziemy do domu z Danielem. Po około 10 km orientuje sie, że licznik przestał działać + w butach mam wody po kostki + zaczynam czuć ból pleców oraz barków. Kilometry trzeba było policzyć na mapie. Woda z butów wsiąknęła w skarpetki. Ale jednak trzeba było się zatrzymać, bo ból mnie dobijał. A w Bytomiu kurs przetrwania, czyli jak kibic górnika, w koszulce z Sosnowca ma przeżyć koło stadionu Polonii w trakcie meczu :D Ale jakos tam dojechaliśmy z powrotem ;-)
Spotkaliśmy:
Dariusza
Dynia
Rafaello
Ewę
Daniela
I serdecznie pozdrawiam osoby podane wyżej ;-)
Kilka zdjęć:
Dziś po kilkugodzinnej próbe obudzenia mnie zjadam śniadanie i jadę z tatą na Zagłębiowską Mase Krytyczną. Jedziemy przez Rokitnicę lasem do Miechowic, kilka zdjęć nad stawem i jedziemy dalej. Do Bytomia gdzie zatrzymujemy się w sklepie RB Rowerek w celu zakupu bloków do SPD, niestety nie ma :-( ale jedziemy dalej, m.in. przez Żabie Doły. W pewnym momencie przekraczamy granicę (czyt. Brynicę). Nie mamy ani paszportów ani legitymacji...Jesteśmy w Sosnowcu. Dokładniej w Milowicach. Jedziemy na cmentarz do moich ś.p. pradziadków, kupujemy znicz pożyczamy zapałki i idziemy na grób. Po drodze rower mi spadł i zdarłem sobie nogę :D Po wizycie na cmentarzu jedziemy w kierunku centrum, po drodze rozglądam się po obczyźnie. Przechodzą mnie jakieś dreszcze. Ale później schodzimy do przejścia podziemnego i przechodzimy do miejsca startu. Odbieramy kamizelki i idziemy zjeść pizze. Wzięliśmy dwie: Hawajską i z szynką, bekonem, kurczakiem i salami. W międzyczasie zaczepia mnie jeden z uczestników z ojcem. Pytają o mapniki, sklepy rowerowe w Sosnowcu itd. ale ratuję się wymówką, że jestem z Zabrza. Po czym zaczyna się rozmowa na temat dojazdu, kondycji, zdrowia, czasu i w końcu odchodzą. Ulżyło mi bo irytowało mnie to. Tata wraca mówi mi co zamówił i czekamy. Dostajemy sos i rozmawiamy o skeczu Ani Mru Mru-Chińska restauracja.
Trochę śmiechu, trochę powagi mamy nasze pizze. Zaczynamy od tej "konkretnej"
Ogólnie bardzo dobra, ale syta. Następnie moment prawdy i pizza hawajska z serem, mięsem i ananasem. Okazuje się że bardzo dobra i taka "lekka". najedzeni krązymy po podziemnym przejściu. W końcu wychodzimy na zewnątrz zmierzamy na start i...tata znowu ma "kapcia"... ech.. ale ja łapie za aparat, on zmienia dętke i jest OK. Jedziemy na start i na samym początku trasy dostaje szału ze względu na tłok oraz tempo. Na szczęście po pewnym czasie robi się przyjemnie. Kierowcy trąbią i wrzeszczą jakby ich te 5 minut zbawiło. Jeden z nich otwiera oczy i uusta ze zdziwienia i nie rusza się :D. Ale jedziemy dalej, trochę pada ale przez można się ochłodzic troszkę. A wrażenie oglądanie 1300 osób ubranych w żółte kamizelki na rowerach jest szokujące :)Na przejściu dla pieszych komentarz pewnej kobiety, którą serdecznie pozdrawiam: "Jakas banda wariatów!!!" hehe..A później dojeżdżamy do mety gdzie losowanie rowerów. Pada strasznie więc jedziemy do domu z Danielem. Po około 10 km orientuje sie, że licznik przestał działać + w butach mam wody po kostki + zaczynam czuć ból pleców oraz barków. Kilometry trzeba było policzyć na mapie. Woda z butów wsiąknęła w skarpetki. Ale jednak trzeba było się zatrzymać, bo ból mnie dobijał. A w Bytomiu kurs przetrwania, czyli jak kibic górnika, w koszulce z Sosnowca ma przeżyć koło stadionu Polonii w trakcie meczu :D Ale jakos tam dojechaliśmy z powrotem ;-)
Spotkaliśmy:
Dariusza
Dynia
Rafaello
Ewę
Daniela
I serdecznie pozdrawiam osoby podane wyżej ;-)
Kilka zdjęć: